27 lutego 2014

Niedoceniane szczęście



Jestem matką zdrowej dziewczynki i życzę sobie, żeby to się nigdy nie zmieniło. Nie sieję w głowie czarnych scenariuszy. Nie zastanawiam się "co by było gdyby?". Po prostu dbam o to co mam. Pielęgnuję najlepiej jak potrafię starając się przy tym zachować zdrowy rozsądek.
Przyznaję, że często zapominam się cieszyć ze szczęścia jakie przypadło mi w udziale. Traktujemy zdrowie, życie, pieniądze jako coś co należy się bezwarunkowo, każdemu, zawsze, nieprzerwanie. Ich ulotność, kruchość, niepewność doceniamy najczęściej dopiero gdy odczujemy ich brak. 
Nie trzeba wiele. Czasem wizyta w szpitalu lub tragedia która spotkała kogoś z znajomego wystarczą abyśmy poczuli, jak wiele można stracić. Na co dzień nie myśli się o wypadkach, nieuleczalnych chorobach, o śmierci. Na co dzień siedząc przed ekranem komputera w ciepłych kapciach, popijając herbatkę nie myślisz, że to o czym czytasz może kiedyś dotknąć Twoje dziecko, Twoją rodzinę, Ciebie. 

Decydując się na lekturę artykułu pt. "Kiedy dzieci czekają na śmierć", wiedziałam, że tym samym funduję sobie mokre oczy i temat do myślenia.  Już samo użycie w jednym zdaniu słów "śmierć" i "dziecko" wywołuje we chęć zaprotestowania. Nie ma dla mnie większej tragedii niż cierpienie małego człowieka. Powolne ulatywanie życia z kogoś, kto przecież dopiero je dostał i nie miał nawet szansy sprawdzić jakie ono może być piękne. Dzieciństwo to odpowiedni moment na zabawy w piaskownicy, wygłupy i poznawania świata, a nie czas na umieranie i rozmowy o śmierci.
Tak nie powinno to wyglądać, choć czasem niestety musi. 

W telewizji trąbią o prawie dzieci do eutanazji, a ty układając klocki z tryskającą zdrowiem córką przeklinasz w myślach rodziców, którzy wywalczyli szybszą śmierć dla swoich dzieci. Oskarżasz o chcą się pozbycia się problemu, źródła niezliczonych wydatków i wyrzeczeń. Pukasz się w czoło, bo jak to możliwe, że można chcieć szybszego odejścia kogoś kogo się kocha. Jak można nie walczyć do ostatniego oddechu?!
A potem dociera do ciebie myśl, że może właśnie oni kochają na tyle mocno aby pozwolić dziecku odejść? 
Nagminnie oceniamy ludzi, których nie znamy z decyzji podjętych w sytuacjach, w których nigdy nie byliśmy. Tak łatwo nam przychodzą przez gardło stwierdzenia: "ja nigdy", "ja zawsze". Jakbyśmy wykupili bezterminowy abonament na zdrowie swoje, rodziców i dzieci. Jakbyśmy szczęście posiedli na własność. 
Jeśli nie musisz decydować, czy podłączyć wątłe ciałko syna do respiratora, albo czy pozwolić na kolejną chemioterapię i jej skutki uboczne to tak naprawdę wszystko co myślisz jest tylko nic nieznaczącą teorią. 

Mam wrażenie, że za często zajmujemy się dyskutowaniem, kto jest za, a kto przeciw. Nie ważne, czy chodzi o aborcję, eutanazję, czy gender. Za bardzo skupiamy się na samym temacie, haśle, definicji, a za mało na ludziach których dotyczą te realne problemy. Bombardujemy się argumentami, próbujemy dowieść swoich racji. Tracimy czas na przekonywanie się nawzajem, że "czarne jest czarne, a białe jest białe". Przecież wszyscy dziś jesteśmy filozofami. 

Zamiast, więc przekonywać się nawzajem, że eutanazja (kogokolwiek) jest zła lub dobra może po prostu zróbmy coś, żeby ostatnie chwile nie były tymi najgorszymi. Jeśli nie masz pomysłu jak mógłbyś się pomóc, wejdź na stronę Gdyńskiego Hospicjum dla dzieci i przy okazji rozliczania PITa przekaż na jego budowę 1 % swojego podatku. 

10 komentarzy:

  1. Eutanazja to zło, a zatem eutanazja dzieci to większe zło. Niestety to jest sposób myślenia przeciętnego Kowalskiego. Oni nie wiedzą i nie rozumieją o czym mówią, ale skoro media krzyczą, to należy zachować się jak wszyscy i krzyczeć razem z nimi. Może gdzieś tam w środku zastanowi ich, czemu nikt z krzyczących, nie ma dziecka które walczy o życie. Dlaczego wszyscy, których dotyczy ta sytuacja nie zabierają głosu. Może...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, tak trudne tematy jak ten nie mogą być rozpatrywane tylko w kategoriach "dobra" i "zła".

      Usuń
  2. Moie zdanie jest takie ...nikt nie wie jak zachowalby sie w sytuacji kiedy problem dotknol by nasze dziecko. Zapewne robilibysmy wszystko aby ostatni czas naszego kochanego dziecka na ziemi byl najcudowniejszy.
    Ale czy bylibysmy w stanie patrzec na to cierpienie...na to pytanie kazdy musialby sobie sam odpowiedziec. Cieszmy sie z tego co mamy...dbajmy kochajmy i szanujmy nasze dzieci. Wykozystujmy kazdy moment aby byly szczesliwe radosne i czuly nasza milosc....bo nie kazdemu dane jest miec zdrowe radosne dziecko.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przykry ale prawdziwy temat, zgadzam się w wielu sprawach z Tobą.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Jeśli nie musisz decydować, czy podłączyć wątłe ciałko syna do respiratora, albo czy pozwolić na kolejną chemioterapię i jej skutki uboczne to tak naprawdę wszystko co myślisz jest tylko nic nieznaczącą teorią." myślę dokładnie tak samo!

    OdpowiedzUsuń
  5. ,,Na tyle wiemy na ile nas sprawdzono" - rzekła Szymborska.
    To moje motto.
    5 lat temu trafiłam do szpitala w którym dzieci funkcjonuję TYLKO dzięki urządzeniom. Dzieci nie były w stanie samodzielnie oddychać, funkcjonować. Dzieci - a co mnie interesują inne dzieci? W tym całym piekle było MOJE dziecko.
    Kiedy rodzice dzieci donoszonych uważali za coś całkowicie naturalnego to, że ich dziecko płacze, ja zastanawiałam się czy kiedykolwiek usłyszę kojącą muzykę jego płaczu.
    Cieszyłam się z tak błahych rzeczy jak jest płacz, jego pierwsze otwarte oczka, wreszcie pierwszy oddech.
    Pierwszy raz wzięłam go na ręce jak miał miesiąc. Prawie miesiąc.
    Otulony w becik. Ważący trochę więcej niż tytka cukru.
    Przytuliłam. Popłakałam się, bo wreszcie miałam możliwość po raz pierwszy w życiu wziąć na rece.

    Wtedy coś się we mnie zmieniło.
    Kiedyś myślałam, że wszystkie tego typu rzeczy się dzieją, ale nie w moim życiu.
    W moim życiu same szczęśliwe chwile.
    Dzieci umierają?
    Gdzie? W telewizji.
    Nie, nie w moim życiu.
    Ale wszystko prysnęło. Ta beztroska.

    Czytałam ten tekst. Z dzieckiem na rękach.
    Przytuliłam, łzę uroniłam, niejedną nawet.
    Przytuliłam go, bo to szczęście, że go mam. On chyba nawet nie zdaje sobie sprawę z tego, że każdego dnia żyję ze świadomością, że mogło go nie być (okropne uczucie). Ale jest z nami, to najważniejsze.

    Kiedy czytam o tym, że ktoś jest przeciwny eutanazji, o tym, że trzeba ... no właśnie CO trzeba? Trzeba walczyć w imię czego? Czy widząc dziecko, które cierpi, a któremu nie działa już morfina bylibyśmy w stanie dalej walczyć o coś, czego nigdy byśmy nie wywalczyli? Czy w imię miłości bylibyśmy w stanie ten ból skrócić?

    Ja wiem tylko, że nigdy nie chciałabym być w takiej sytuacji.

    Ech. Się rozpisałam. I już łzy w oczach się szklą ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, że się rozpisałaś, bo miło się ciebie czyta. :)
      Dzięki za komentarz.

      Usuń
  6. Dobrze piszesz. Popieram. Pozdrawiam, Mama A.

    OdpowiedzUsuń
  7. Popieram! Nie raz widziałam jak dzieci umierały, umierały na oczach, a my dorośli nie mogliśmy im pomóc. Nie raz żegnałam swoich małych pacjentów i widziałam rozpacz rodziców i ich rodzin. To bardzo ciężki temat jest, ale wydaje mi się, że każdy z nas powinien mieć prawo wyboru... i nie powinniśmy krzyczeć, że eutanazja jest zła! Bo dla każdego jest czymś innym...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz.