26 czerwca 2013

Krewetkowe love, czyli "kto biednemu zabroni" ;)

Zacznę od tego, że nie lubię jeść w McDonald. Od zawsze przerażało mnie to ich dziwne mięso pakowane do gumowatej bułki posmarowanej keczupem. To kulinarne zbezczeszczenie, według ich menu zwie się hamburgerem. Błeee... Świństwo, ale tylko pod warunkiem, że nie zrobię ich sama w domu. Nieskromnie powiem, że moje - domowe są pyszne. 

Niestety były takie czasy, że musiałam jeść te z Maka, ale w swojej obronie powiem, że było to tylko wtedy kiedy zmuszał mnie do tego wilczy głód i brak szans na znalezienie w promieniu 300 m mniej naszpikowanego chemią jedzenia. 
I tak pewnie, żyłabym sobie nadal z tą całkowitą, dozgonną i bezwarunkową nienawiścią do tego fastfoodowego lokalu, gdyby nie to, że to właśnie w McDonald poznałam smak krewetek w cieście z sosem chilli. W tym momencie z powodu słowa "krewetka" na połowie buzi, które to czytają pewnie pojawił się teraz taki sam grymas obrzydzenia, jaki pojawia się u mnie na widok hamburgerów z maka. Ale ja tym razem do słodkich czarnych krewetkowych oczek zrobię to przeciągłe "mmmm..." I nie wiem ile tam było E "ileś tam", ile zdrowia odebrało mi ich zjedzenie i jak bardzo skróciło się przez to moje życie - było warto.
Od zawsze lubiłam wszystko co jest obtoczone w cieście i smażone na głębokim tłuszczu. Cóż wiem, że nie zdrowo, ale jedzenie to dla mnie jedna z tych przyjemności w życiu, których nie należy sobie odmawiać, a kalorie w nich zawarte są dla mnie najlepszym motywatorem do ruszenia tyłka z kanapy.

Jeśli dopatrzyliście się w powyższym tekście jakiejś ukrytej reklamy tej sieci fast foodów to się mylicie. McDonald to zło w mniemaniu wszystkich zdrowych na umyśle dietetyków, czyli również moim. 
Dlatego nie wybieram się tam na rodzinne obiady (i Was również nie zachęcam), nawet dla tych pysznych krewetek. Jeżeli ktoś zobaczy mnie "tam", i nie będąc przywiązana do krzesła parcianym sznurem z własnej, nie przymuszonej woli wpychała będę sobie do buzi ich hamburgery, przysięgam, że nigdy więcej nie nazwę siebie "dietetykiem" i  zaproszę tą osobę na przygotowany przez mnie obiad.

Niestety wykładowcy na studiach uświadomili mi smutną prawdę o tym, co dodaje się do jedzenia i jak się przyrządza dania w barach szybkiej obsługi, dlatego też tak bardzo cenię sobie domowe posiłki. Rączek dwóch lewych bozia nie dała, nie mylę garnka z patelnią i śmietany ze śmietanką, więc powtarzając sobie w myślach "oby to było jadalne, oby to było jadalne", postanowiłam przyrządzić sama te morskie skorupiaczki.

Znalazłam przepis w jednej ze swoich książek kucharskich i oto one:

Krewetki w cieście piwnym

Składniki:
Krewetki (z ogonkami) najlepiej surowe - 250 g
szczypta soli
szczypta pieprzu
szczypta chili w proszku
proszek do pieczenia - 1/2 łyżeczki
piwo - 150 ml (zamiast piwa można użyć gazowanej wody mineralnej)
mąka - 150 g (ok. 10 łyżek)
olej (ok. 2 szklanki)

Wykonanie:
1) Dokładnie wymieszaj mąkę z piwem, solą, pieprzem, proszkiem do pieczenia i chili. Konsystencja ciasta musi być wciąż płynna, lecz dość gęsta.
2) Rozgrzej olej.
3) Wytarzaj ;) krewetki w mące, a następnie zanurz w cieście. Obtoczone ciastem krewetki wrzucaj do rozgrzanego tłuszczu. Niech się smażą, aż się zarumienią. Potrwa to jakieś 2-3 min.
4) Wyławiaj krewetki cedzakiem i odkładaj na wyłożony ręcznikiem papierowym talerzyk (by odsączyć nadmiar tłuszczu).
5) Podawaj z sosem czosnkowym, majonezowym lub sosem TaoTao o smaku chilli (polecam).
6) A teraz usiądź, nalej sobie resztę piwka lub białego wina i delektuj się pysznymi miękkimi krewetkami w chrupiącej panierce!

Dobre rady:
1) sprawdź, czy krewetki nie są zbyt maciupkie, bo będziesz mogła/mógł pobawić się w łowienie zaginionych krewetek z miski z ciastem.
2) Najlepiej, żeby krewetki miały ogonki. Ułatwi to moczenie w cieście i wrzucanie do oleju.
3) Nie wrzucaj do smażenia zbyt wielu krewetek na raz, gdyż spowoduje to obniżenie się temperatury tłuszczu, co w konsekwencji doprowadzi do, że ciasto nasiąknie za bardzo olejem.
4) do tego dania pasuje: sałata roszponka, pomidory, grzanki.
5) jeżeli nie lubisz krewetek, możesz w cieście zanurzać i smażyć np. plasterki cukinii, plasterki cebuli itp.
6) UWAGA!!! Krewetki to podobno afrodyzjaki, uważaj, żeby mąż nie przedawkował ;)

Pragnę też przeprosić za moje niebyt profesjonalne zdjęcia potraw, ale niestety czas na gotowanie i obfotografowywanie ich mam tylko wieczorami, a wtedy już wymarzonego światła naturalnego mogę szukać daremnie...



Cukinia w cieście prezentuje się tak: 


4 komentarze:

  1. Nigdy nie lubiłam krewetek właśnie dlatego, że się na mnie patrzyły;>
    Teraz opcja odpada całkowicie, ale warzywa w cieście jak najbardziej jestem 'za'.
    A burgery z Maca nie otyle są 'zuem' ze względu na chemię ale dlatego, że bułka ma w sobie aż 70% cukru a burger to mielone odpadki w panierce smażone w głębokim tłuszczu:/ bleh, ohyda;P

    OdpowiedzUsuń
  2. Mmmmmmmm! przekonałaś mnie i będę znowu gotować z Twoim blogiem!
    Tym razem krewetki <3

    OdpowiedzUsuń
  3. My też tylko i wyłącznie domowe burgery ! Zaproś kiedyś na krewety, bo marzę o tym, żeby ktoś mi przyrządził takie, które zawładną moim sercem - bo sama nie wiem jak się za nie zabrać! :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz.