24 lipca 2013

3 lata temu...


Trzy lata temu było już pozamiatane. Ten dzień uświadomił mi, że niczego nie da się do końca zaplanować. Miała być ładna pogoda, a było parno, duszno i lał deszcz. Zamiast mieć na głowie fryz życia, miałam coś, co stworzyłabym na niej czesząc się sama w domu i nie musiałabym wydawać kasy. Winna była nieobecna fryzjerka i wilgotności powietrza... Ani jednej, ani drugiej nie mogłam niestety za to zabić, więc wmówiłam sobie, że jest ok.


No właśnie.... pogoda. Tego dnia aura nie sprzyjała ani moim włosom, ani białej sukni. Tata który w strugach deszczu za pomocą dwóch parasolek eskortował mnie od fryzjera pocieszył mnie słowami "Ten deszcz, to pewnie łzy wszystkich facetów, którzy już Cię nigdy nie będą mieli". Uśmiechnęłam się pod nosem, myśląc, że miłe to było. Wszyscy moi "niedoszli" muszą strasznie rozpaczać, bo od tamtego dnia deszcz padał już chyba milion razy...
Kilka godzin później próbując omijać gigantyczne kałuże w drodze do samochodu, który miał mnie zawieść do kościoła z białą kiecą w jednej ręce i długaśnym welonem zawiniętym 10 razy dookoła nadgarstka drugiej, dziękowałam Bogu, że mój zdrowy rozsądek odradził mi suknię z trenem. Myślałam, że teraz będzie już wszystko z górki, kiedy okazało się, że musimy się zmierzyć z zamkniętą bramą i drzwiami kościoła. Byłam pewna, że zapomnieli o Nas i runie cały mój misterny plan usidlenia jedynego mężczyzny, który wytrzymał ze mną tyle czasu. Na szczęście, za kilka chwil przyszedł Pan kościelny i znowu zawarcie małżeństwa okazało się możliwe. Co prawda, mój narzeczony liczył jeszcze na jakąś interwencję "z góry" lub kogoś spośród zebranych, bo gdy klęknęliśmy po raz pierwszy w kościele moim oczom ukazał się już prawie zmyty w kałużach napis "Pomocy!" przyklejony na podeszwy jego butów. Naklejka była jednak już w takim stanie, że nikt prócz mnie nie byłby w stanie jej odczytać. A ja nie miałam najmniejszego zamiaru mu pomagać, więc zacierając w myślach ręce chwyciłam tatkę pod pachę i pobiegłam pod ołtarz w takim tempie, jakbym to ja miała tam zaprowadzić jego, a nie odwrotnie.
Byłam szczęśliwa, a On cały spocony (chyba ze strachu). W tej ważnej dla nas chwili otaczali nas ludzie, którzy byli i wciąż są nam bliscy. To oni wspierając nas swoją obecnością sprawili, że nie uciekliśmy stamtąd w popłochu na dźwięk dzwonków, którymi przestraszył nas ministrant wychodzący z zakrystii.
Oczywiście była przysięga i muszę przyznać, że jestem z nas dumna, bo nikt się nie pomylił i nic nie przekręcił. Powiedzmy, że tak właśnie wyobrażałam sobie tą chwilę. Myślałam tylko, że będę płakać... Jednak chyba całą wodę już wypociłam z siebie przez ten ukrop i jedyne na co mnie jeszcze było stać to lekkie drżenie warg podczas wymawiania przysięgi. Słowa "i że Cię nie opuszczę, aż do śmierci" w sumie do dziś są dla mnie trochę abstrakcją. Bo jak to tak, nie znając przyszłości można przewidzieć, że kochać go będę już zawsze...? Mogę sobie wyobrazić to tylko patrząc na życie moich i męża dziadków, którzy słów przysięgi dotrzymali.
Obrączka moja oczywiście na palcu mym znaleźć się nie chciała. Wyręczyłam więc męża i sama sobie ja na paluch spuchnięty wcisnęłam. Miałam bowiem obawy, że zechce on przy pierwszej nadarzonej okazji życie świeżo upieczonej żonie umilić i palce jej połamać. 
Pamiętam twarze moich rodziców. Nie wiem, co czuli, ale byli przejęci... mama chyba uroniła nawet kilka łez. Pewnie i nam przyjdzie się zmierzyć z tą chwilą za jakieś dwadzieścia kilka lat. 
Po ślubie było składanie życzeń, a po nich wesele do białego rana w naprawdę doborowym towarzystwie. 

Te trzy lata małżeństwa były dla nas łaskawe. Spotkało nas naprawdę dużo dobrych rzeczy. Nie muszę chyba dodawać, że najpiękniejszą z nich było przyjście na świat Oli. Niby trzy lata to pikuś w porównaniu z małżeńskim stażem rodziców, dziadków jednak tak naprawdę razem jesteśmy razem już ponad 10 lat. I bywało różnie, nie zawsze wesoło i romantycznie. Kiedy się poznaliśmy byliśmy bardzo młodzi i różniliśmy się nieco światopoglądem, planami na życie, ambicjami. Było wielkie zakochanie, wojny i kłótnie. Przeżyliśmy rozstania, związek na odległość i nieporozumienia. Te dziesięć lat razem były naszą szkoła życia i szkoła naszych uczuć. Tak nam się ona spodobała, że postanowiliśmy pozostać w niej jeszcze długo....razem.

Dziś uczcimy nasze małe święto pysznym obiadem i kieliszkiem słodkiego wina. Pewnie, jak co roku w ten dzień obejrzymy sobie płytę z filmem z wesela i obejrzymy zdjęcia, by przypomnieć sobie tamten dzień i towarzyszące nam emocje. Wy też jeśli chcecie możecie sobie kilka zobaczyć :P Poczujcie się jak nasi goście.



Zdjęcia wykonał Leszek Dulski


Sesja ślubna odbyła się tam gdzie się poznaliśmy, czyli w moim ukochanym Borzechowie :)


13 komentarzy:

  1. wow ale jaja !!! ale suknie miałaś piękne przysłoniły czarne chmury ! super

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna para młoda i super sesja. Wszystkiego najlepszego, aby Wasza miłość była coraz piękniejsza.

    My z mężem jutro 4 rocznicę bedziemy obchodzić :)

    OdpowiedzUsuń
  3. oj faktycznie szkoda, że tak padało... [Moja Babcia by powiedziała, że kotów nie lubisz! :P ]
    ale nie pogoda jest najważniejsza :)

    zdjęcia piękne!

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratulacje i jeszcze wielu takich rocznic

    U mnie też lało i gdy już miałam kląć na czym świat stoi, bo dół sukni to same koronki, przyjaciółki zakrzyknęły, żem wariatka, bo to na pieniądze, a moja kuzynka dorzuciła, że każda kropla deszczu to życzenie zsyłane przez anioła.
    I tego się trzymam. I coś w tym jest...

    OdpowiedzUsuń
  5. a z tymi kotami to coś chyba jest bo do nas przeddzień ślubu (czyli w popularny polterabencik) przypałętała się kotka na dodatek kotna..... a ja że zwierzątka kocham to zostawiłam nawet gości i biegusiem poleciałam do sklepu po karmę - no bo przecież biedactwo na pewno głodne a i kocieta nosiła w brzuszku więc się należy i kropka... i tak calusi dzień aż do nocy a to dokarmiałam a to głaskałam (no prawie jak kocia mama) i ktoś ze starszyzny powiedział żebym jej nie odganiała bo będziemy mieć brzydką pogodę ... ja na to, że pogoda mnie nie obchodzi, że ważniejsza jest Ona ... następnego dnia kotka zniknęła.... Tydzień przed ślubem padało codziennie, dzień przed (polterabent) padało dopóki Ona się nie zjawiła, dzień ślubu jeden z piękniejszych tamtego lata - ciepło, słonecznie z orzeźwiającym delikatnym wiatrem, dzień po ślubie (poprawiny których nie mieliśmy) i cały następny tydzień ulewy.... i jak tu teraz po latach nie wierzyć w ten przesąd ???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hmm, może i jest...?
      ja kotów nie cierpię i padało, ale tylko trozkę i tylko momentami :)

      mimo tego w przesądy nie wierzę ;)

      Usuń
    2. Ja tam w przesądy nie wierzę. Na nadmiar pieniędzy narazie nie narzekam, wszystkie zwierzaki uwielbiam za wyjątkien robali. Kotkę mam i traktuję jak należy, więc jetem jednak za tą opcją, że pĺaczą za mną faceci ;) A tak serio, to z perspektywy tyc ub trzech lat pogoda nie miała rzadnego znaczenia, poza tym że było pod pewnymi względami ciekawiej.

      Usuń
  6. Dziękujemy Wam wszystkim za życzenia :) Mam nadzieję, że się spełnią.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hehe, ślub bez hocków-klocków to nie ślub.
    Na nasz ślub ksiądz się spóźnił, a potem zamiast księgi ślubów przytaszczył księgę chrztów;P
    Kościelny trzymał przed nami w trakcie przysięgi mikrofon z dużym, pomarańczowym pomponem, z którego wszyscy (razem z ministrantami) się śmiali i weź tu człowieku zachowaj powagę w takiej chwili;P
    No i 7 lat strzeliło jak z bicza, niedługo pierwsza dziesiątka i człowiek nawet nie wie kiedy to minęło;)
    Życzę Wam jeszcze długich lat w szczęściu razem:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zadzieram kiece i lecę!...świetne:D Piękna fotorelacja!

    OdpowiedzUsuń
  9. Piękne zdjęcia :) Cudownie :) Wszystkiego najwspanialszego :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Piekne zdjecia i Wasza milosc!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz.