Rzadko kiedy jestem tak blisko natury. Tak wiele tu gatunków
zwierząt, z którymi od lat mam na pieńku, że nawet nie chcę o tym myśleć.
Skaczące miedzy moimi bosymi stopami ropuchy i obślizgłe żaby, o trochę milszej
aparycji. Komary, kleszcze, które tylko czyhają na moje wyjście z domku, aby
zrobić sobie na mym ciele popijawę, która zazwyczaj okazuje się być ich
ostatnią.
Ach…gdyby ktoś policzył te wszystkie zawały o które
przyprawiły mnie dyndające przed moim nosem pająki, wielkości dłoni, no może palca,
ale paznokcia… Wszystkie one oczy miały ogromne, patrzyły na mnie wzrokiem mówiącym
„tylko mnie zabij, a w nocy naśle na ciebie moich kumpli”… Najczęściej nie ryzykowałam nieprzespanej nocy, więc rezygnowałam ze śniadania na tarasie i bunkrowałam się w domku na tydzień. Nie cierpię pająków! Wiem, że są
pożyteczne, bo zjadają wkurzające muchy i jeszcze bardziej wkurzające komary,
ale to nie usprawiedliwia ich długich owłosionych nóg, wielkiego odwłoka i
paskudnych patrzących na mnie oczek…. czy one naprawdę nie mogą przypominać
biedronki, albo chociaż mrówki?
Poza tym: ćmy, chrabąszcze, ważki, osy i końskie muchy –
jeśli nie chcecie mieć do czynienia ze mną lub z najnowszym numerem „Gali”,
„Party” lub „Grazii” stanowczo powinnyście zmienić image i sposób bycia.
Tak naprawdę, to one powinny mnie nie lubić, nie tolerować,
bo to w końcu ja jestem większa i bardziej niebezpieczna. Staram się unikać
tych wszystkich żyjątek, schodzić im z drogi. Ale one są tu u siebie, a ja
jestem ich gościem, albo raczej intruzem. Hałas robię wrzeszcząc na ich widok,
nieświadomie włażę na ich terytorium, niszczę ich kryjówki, zrywam pajęczyny –
kilkugodzinną pracę ich owłosionych nóżek. Niesprawiedliwa dla nich jestem.
Oceniam inaczej niż ludzi, po wyglądzie, nie daję im szansy, by zrozumieć,
polubić, docenić ich rolę w przyrodzie. Są inne, brzydkie i musza zginąć. Nie
pasują do mojego poukładanego świata. Nie są miłe dla oka, nie są przyjemne w
dotyku i boję się ich samej obecności – to wszystko je dyskwalifikuje jako
towarzyszy mojego życia. Smutne to trochę, bo kiedyś człowiek na widok tych
małych paskudztw nie wzruszał nawet ramionami, żył obok i nie dbał o to, ile
pająków siedzi mu aktualnie na włosach.
Przyznaję się bez bicia, do tego, że kilka z tych małych,
brzydkich choć może pożytecznych stworzeń uśmierciłam w obronie własnej….
Wstydzę się tego strasznie, szczególnie przez wzgląd na Olę. To dzięki niej
staram się od nowa oswajać z naturą. Przy niej udaję, że nie boję się małej
skaczącej żaby. Zatrzymuję się, zaciskam zęby i wskazującym paluchem pokazuję jej:
„Zobacz Olu to jest żabka”. Wzdrygam się widząc w myślach jak wskakuje mi na
bosą nogę swym obślizgłym zimnym ciałem. Wiem jednak, że muszę być twarda, bo
zarażę córkę strachem. Nie krzyczę w panice, gdy Ola wkłada głowę pomiędzy
szczebelki tarasu, które poprzeplatane są pajęczą nicią. Wiem, że tam gdzieś
może być pająk, a jednak pozwalam jej się do nich zbliżyć, poznać. Nie chcę, by
przeze mnie nauczyła się ich bać. Ona nie ocenia zwierząt po futerku, po mordce,
paszczy, odwłoku. Dla niej to co nowe jest piękne i ciekawe. Nie depcze, nie
zgniata, tylko dlatego, że jej się nie podoba.
Od kilku dni sprawdzam więc swą wytrzymałość organizując
pikniki na trawie, wchodząc po pas w zboże, spacerując w dzikich chaszczach. Delikatnym
ruchem zrzucam ze spodni kolejnego owada i idę dalej. Robię to dla niej, by
wiedziała, że przyroda otaczająca nas tu z każdej strony jest czymś naturalnym,
że każde napotkane przez nią stworzenie jest jej częścią.
W te wakacje natura postanowiła z nas zadrwić bezczelnie, bo woda z kranu raz leci, raz nie leci, a i energia elektryczna też
płatać figle lubi (w domku letniskowym w Borzechowie). Łapiemy więc wodę w wiaderka i miski. Pomywamy, albo jemy na
jednorazówkach. Kąpiemy się w jeziorze, a gdyby padał deszcz, to pewnie
mylibyśmy nasze zmęczone upałem ciała w jego ciepłych letnich strugach. Ale
dzięki temu jeszcze bardziej oswajamy się z naturą, doceniamy jej przewagę nad
nami, jej wyższość dostrzegamy. Uczymy
się szanować jej dary.
Czerpiemy więc pełnymi garściami z atrakcji, które nam
tu funduje przyroda. Nie narzekamy na
niewygody, bo paradoksalnie są one miłą odskocznią od nudnej i wygodnej
codzienności. Nie szkoda nam czasu by zrywać pole kwiaty, zbierać szyszki do
wiaderka, wąchać powietrze nasycone aromatem iglastych drzew. Poranne wstawanie
umilają nam świergot ptaszków, a śniadanie jedzone na tarasie przy
akompaniamencie szumu liści na wietrze nigdy nie wydawało się smaczniejsze. Tak
rzadko możemy być razem, tak blisko siebie. Bez tych wszystkich niepotrzebnych
dodatków, bez grającego bez celu telewizora, bez Internetu wszędzie i zawsze.
Tak bardzo nie docenia człowiek ciszy, sam na sam z własnymi myślami, tych
wszystkich wygód, które na co dzień zawsze dostępne.
I wręcz przeciwnie, my zamiast uciekać w popłochu od tego
mało komfortowego życia, wracamy tam za dni kilka. Po krótkim pobycie w domu w
celu załatwienia spraw remontowych, znów wrócimy do naszej drewnianej chałupki, z przerwami w
dostawach wody i prądu, do komarów, żab i ważek, by być bliżej.
Uciekinierka z kadru...
Ola buszująca w zbożu
kombinezon Oli - George (używany, kupiony kilka lat temu)
gumowe buciki typu Crocs - CCC
polarowy kocyk - IKEA
materiałowe warzywka - IKEA (świetna zabawka, polecamy 19,99 zł!)
ach te minki ! <3
OdpowiedzUsuńŚliczna sesja :)))) maleńka cudowna :)
OdpowiedzUsuńA te stwory mieszkające w trawie tez mnie przerażają......
Dziękuję, miło mi, że się komuś podoba. Sesja mocno improwizowana, spontaniczna i naturalna. Ola pozowanie ma w głębokim poważaniu... ale to przecież o to chodzi, by fotografie były pamiątką wydarzenia lub chwil, a nie wymuszonym pięknym obrazkiem. Co do stworków z trawy - pewnie większość bab tak ma :)
UsuńPiękne chwile utrwalone w kadrze :) Moje dziewczynki wciąż fascynuje ten mały świat obok nas. Ślimaczki, żuczki, motyle, żabki - wszystko jest piękne, malutkie, wszystko zachwyca i godne jest obejrzenia, dotknięcia, wzięcia do rączek ... a ja? Tylko na widok mrówek, pająków i innych gryzących stworów muszę zęby zaciskać i próbować w tempie ekspresowym i bez paniki zabrać to coś z rąk dziecka ... brrrrrrrr :D Sama też o tej fascynacji wspomniałam w notce TUTAJ. Jeśli masz ochotę, zapraszam :)
OdpowiedzUsuńPrzepiękne zdjęcia! Ja też nie cierpię tych potworów małych, tych krwiożerczych stworzeń co to tylko czekają, żeby zawisnąć mi gdzieś przed twarzą, czy też ugryść czy ukąsić czy wyssać trochę krwi, ewentualnie uprzykrzyć życie bzycząc przy uchu, siadając na moim jedzeniu czy popijając sobie mój sok ze szklanki... Ale mimo sprzeczności bardzo lubię przyrodę, łono natury... Robactwo da się znieść...
OdpowiedzUsuńMy też byliśmy w sobotę w Borzechowie w domku, na szczęście woda i prąd były, ale deszcz to mógł już sobie odpóścić :P I modlitwy moje spełnione zostały i pod wieczór padać już przestało. Chociaż i tak spędziliśmy cały dzień i pół nocy na zadaszonym tarasie potem na plaży na karaoke ;) Mąż mój miał urodzinki, imprezka udana, Borzechowo spisało się idealnie ;) Aż szkoda, że nie mamy tak własnego domku :(